Zakładki

piątek, 19 czerwca 2015

Zapach z przeszłości

Tak mnie dziś natkneło na wspominki. Może dlatego, że teraz dużo myślę o tacie, za miesiąc 2-ga rocznica .... już dwa lata jak go nie ma a ból ciągle taki sam.
Ale dzisiaj chciałam powspminać troszkę moje dzieciństwo. Myślę, że każdy z nas (mam namyśli tych w moim wieku) ma takie miejsce, do którego lubi wracać pamięcią. Takie miejsce, że kiedy o nim pomyślimy od razu wracają nam wszystkie zapachy, aromaty i smaki.






Ja mam takie miejsce, którego nie odwiedzałam już od kilkunastu lat, to dom moich dziadków. Dom na głębokiej wsi. Gdzie od najbliższego przystanku do chaty było kilka kilometrów, gdzie wszyscy sąsiedzi to ciotki i wujkowie, a każdy dzieciak był wspólny. Wiecie co mam na myśli, na tym podwórku gdzie się bawiliśmy to jedliśmy obiad. Rodzice nie martwili się czy dziecko biega głodne, bo wiadomo było, że ktoś nakarmił.
W domu dziadków nie było wody i toalety przez długi czas. Studnia do dziś stoi tam na podwórku i domownicy ją używają. Ale to nikomu nie przeszkadzało.
Dla mnie to miejsce było magiczne, jak zaczarowana kraina. Każdy kąt na podwórku to było nowe miejsce do odkrycia. A staw za domem wydawał się wtedy tak wielki jak jezioro. Sad był olbrzymi jak las. Wszystkie możliwe drzewa owocowe tam rosły.
Te zapachy... już takich nie ma...pozostaną ze mną na zawsze. Zapach babcinych pyszności, zapach owoców, dmowych wyrobów. Zapach roślin, drzew, wody, zapach z chlewika i obory :-). I ten najważniejszy zapach poranka na wsi. Nawet nie wiem jak go opisać, jedyny i niepowtarzalny. To była mieszanka świeżego powietrza, zapachów z kuchni, zapachu pierzyny i zapachu wieczorem palonych świec. Zapach nie do odtworzenia w dzisiejszych czasach.

Dni wtedy wydawały się takie długie i tyle było do zrobienia. Całe dnie spędzało się na podwórku lub w polu. Gdy wstawaliśmy o 8 rano to w kuchni już obiad pyrkał na kuchni. Wielkiej kaflowej, na której podpłomyki były robione każdego dnia. Na śniadanie najczęściej jadło się babciną zalewajkę albo ciepły chleb z gęstą śmietaną i cukrem, no niebo w gębie. A po śniadaniu w długą na dwór, nie było czasu siedzieć w domu. Szło się z babcią do ogródka, albo z dziadkiem na pole. Albo tata zrobił wędkę i pół dnia siedzieliśmy przy stawie łowiąc ryby na chleb. Zbierało się owoce, albo babcia pokazywała jak suszy się owoce na słońcu, albo karmiło się zwierzaki. Poprostu zajęcia nigdy się nie kończyły, nie było czasu na nudę. nawet nie wiadomo kiedy zrobiło się późno. Kolacja to często ognisko na podwórku z pyszną kiełbaską i połową wsi.



Wspaniałe czasy, wydaje się jakby to było wieki temu, a jednak w pamięci wszystko jest takie żywe, takie wczorajsze. Żałuję, że Żuczek nie będzie miał takich wspomnień. Czasy już nie te, dzieci wiedzą dziś wszystko i żyją z tabletami i komórkami jak z syjamskim bliźniakiem. Nigdy nie zrozumieją o czym my mówimy, nie będą znać tych zapachów i smaków co my.

Staram się zrobić wszystko by Żuczek był dzieckiem jak najdłużej. Wie, że technika jest nie unikniona i musi się znać na tych wszystkich urządzeniach ale chcę żeby wiedział co to jest zabawa na dworze. Co to znaczy latać po dworzu, taplać się w piachu, skakać po kałużach, jeść truskawki prosto z krzaka. Chcę żeby wiedział jak żyć w zgodzie z naturą i z sąsiadami. Mam nadzieję, że uda mi się przekazać mu choć odrobinę takiego dzieciństwa jakie ja miałam, a on za kilkanaście lat będzie wspominał je z takim sentymentem i radościa jak ja moje.




PS. Niestety nie mam żadnych zdjęć z rodzinnego domu mojego taty, więc pokazałam parę naszych z naszego podwórka :-).