Były to nasze pierwsze Święta z Żukiem, pierwsze jako rodzina i pierwsze bez taty i pierwsze po 5 latach w Polsce. Czy były takie jak sobie wymarzyłam... cóż nie do końca ale nie ma co narzekać.
Były cudowne bo nasze pierwsze rodzinne, z naszym małym Żuczkiem przeciskającym się po między nogami i wdrapującym się na ręce. Raczkującym pod choinką i stołem, ciągnącym bombki i światełka, wspinający się do stołu i pełne radosnego pisku małego dziecka.
Minusem było to, że były szybkie, brakowało spokoju i wyciszenia. My byliśmy nastawieni na miłe, spokojne pełne nastroju święta. Jednak tylko my, bo reszta domowników w biegu przygotowywała potrawy i dom do świąt. Wszyscy poza nami pracowali. Wigilia była przygotowywana na szybko po powrocie żukowej babci z pracy, kuzynka żuka chora - ospa (pewnie wiecie jak ucieszyła mnie ta wiadomość) więc marudna, a jej rodzice zmęczeni pracą i chorą córką.
Było miło ale jednak czegoś brakowało. Pyszna kolacja, prezenty i kolędowanie, a jednak muszę to powiedzieć,że u nas w domu (w Szkocji) chyba bardziej celebrujemy te święta. Może dlatego, że spędzaliśmy je z dala od rodziny i staraliśmy się stworzyć rodzinną atmosferę, za którą tak tęskniliśmy. A może tylko ja wymyśliłam sobie, że ma być tak sielsko i wyszukiwałam minusów. Nie wiem ale czegoś brakowało.
Ogólnie chyba wolę ten okres przed świętami kiedy to przygotowuje się wszystko na święta. Przystrajanie domu, migające światełka, robienie stroików, zapach pierników i makowaca, lepienie pierogów. Sam okres świąt to już tylko siedzenie i jedzenie tych wszystkich pyszności,odpoczynek i znowu buszowanie w lodówce i szukanie czegoś do jedzenia.
Ale nie ma co narzekać jutro kolejne święto i to podwójne. Żukowa kuzynka kończy 5 lat i Śylwester. Niestety w domu bo cała nasza trójka przeziębiona, mamy katar i kaszel, a do tego czujnie oglądamy Żuka i sprawdzamy czy aby przypadkiem nie ma żadnych małych, czerwonych kropek ;-)