Zakładki

piątek, 14 sierpnia 2015

z pamiętnika matki sportsmenki 2

Dziś będzie lekko i przyjemnie, a mianowicie o zakupach. Chciałabym polecić kilka legginsów, które skradły moje serca.
Legginsy to chyba moja ulubiona część sportowego stroju. Muszę przyznać mam do nich słabość. Nie dlatego, że mam super długie i zgrabne nogi i uwielbiam się nimi chwalić, wprost przeciwnie. Nogi moje są średnie, zresztą od pasa w dól nie zabardzo przepadam za swoim ciałem :-D. Ale to całkiem osobna historia. Miało być lekko i przyjemnie.

Ja bardzo lubie długie legginsy. Dlaczego???? Powodów jest kilka, jeden jest wspomniany powyżej. Kolejny to wygoda, nie trzeba mieć zawsze wydepilowanych nóg ;-D. Ale najważniejsze jest, że bardzo dobrze ćwiczy mi się w długich, ot tak.

Oto kilka moich propozycji:
źródło: internet

źródło: internet

źródło: internet

źródło: internet

źródło: internet

źródło: internet

źródło: internet
 A poniżej kilka propozycji z legginsami odsłaniającymi trochę ciałka:

źrodło: internet

źródło: internet

źródło: internet

źródło: internet

źródło: internet

źródło: internet

źródło: internet
Mam nadzieję, że ktoś znajdzie coś dla siebie

środa, 12 sierpnia 2015

Odpieluchowanie

Udało się!!!! Do trzech razy sztuka, jak to mówią , i za trzecim razem udało się!!!! Żuczek nasz śmiga już bez pieluchy!!!!

źródło: internet


Pierwsza próba była podjęta w dniu drugich urodzin, a zachęcił nas do tego sam Żuczek. A było tak, impreza w pełni tort, świeczki, balony, śmiechy i chichy kiedy przychodzi do taty Żuczek i mówi "TATA KUPA"!!! I była kupa na nocnik i to nas zachęciło. Próbowaliśmy przez parę dni ale Żuk nie chciał, bawił się nocnikiem, traktował go jako zabawkę i przestaliśmy.

Druga próba była dwa miesiące później, również nie udana. Było lepiej niż za pierwszym razem, raz siadał i sikał innym razem bywało różnie. Ja sama chyba nie chciałam go odpieluchować. Było mi chyba wygodnie, że śmiga w pieluszce i nie trzeba go pilnować cały czas....

Trzecia próba podjęta tak od niechcenia i udało się. Zajeło to dwa, trzy dni i Żuk już za każdym razem wołał, że chce na nocnik. Troszkę gorzej jest z kupą... Nie wiem czy Żuk wstrzymuje czy poprostu jest to zbieg okoliczności ale zawsze wali kupę w pieluchę. Ale jest też tak, że jak w ciągu dnia biega i mu się zachce "dwójkę" to woła na nocnik albo kibelek.

Jak to było z tym sikaniem. A więc mój mąż troszkę podstępem, trochę przekupstwem namówił Żuka do robienia siku na nocnik. Obiecał, że jak Żuczek będzie robił na nocnik to dostanie coś dobrego, czytaj sweety.
Na początku za każde siusiu czy kupkę dostawał malutkie słodkości, np. jedną gumę rozpuszczalną, groszka albo malutkiego lizaczka. Po jednym dniu było co drugie nocnikowanie coś dobrego, a teraz jest ok. Żuczek sika i nie woła już żadnej nagrody.

Co do pieluch, zakladam je Żukowi podczas drzemki i na noc. Jeszcze nie jest czas na spanie w majtach. Po drzemce widać, że w pieluszce jest siku, a po nocy pielucha jest w pełna. Na razie zostaje pieluszka, za jakiś czas spróbujemy odstawić pieluszkę podczas drzemki, a później na noc.

Poszło to całkiem sprawnie nawet nie spodziewałam się, że tak to gładko pójdzie. Nie naciskaliśmy na Żuczka przez ten cały czas. Przy każdej próbie nie zmuszaliśmy go do sikania. Nie kupowaliśmy żadnych specjalnych, grających nocników. Żuczek ma zwykły nocnik z Lidla i to wszystko.

Wydaje mi się, że na wszystko będzie odpowiedni czas. Nie ma co zmuszać i naciskać dzieciaczków, trzeba im zaufać i swojej intuicji także.


sobota, 18 lipca 2015

z pamiętnika matki sportsmenki 1

Wczorajszy dzień mogę uznać za całkiem udany. Pięć posiłków w równych odstępach czasu dwa treningi i tylko jedna skucha - słodkie rurki do kawy sztuk 4.
Trenerka nas wszystkich Ewka pewnie nie byłaby ze mnie dumna ale i ona powtarza, że czasem można zgrzeszyć. Ja zgrzeszyłam już pierwszego dnia ale poprawiam sobie humor tym, że dwa treningi zaliczone.

Moja waga na dzień dzisiejszy 65 kilo, wzrost 171 cm. Przez ostatnie dwa m-ce przytyło mi się troszkę - 3 kilo nie robie z tego dramatu. Wziełam się za sport dla samej siebie, żeby poprawić troszkę swoją kondycję, bo jest beznadziejna.



A co wczoraj wyćwiczyłam,a no rano Turbo Wyzwanie Ewy Chodakowskiej, a wieczorem zajęcia Insanity. Było super, ciężko ale na koniec satysfakcja wielka. Było warto!!!!!

Zjedzone:
Śniadanie - szklanka ciepłej wody z sokiem z połówki cytryny i miodem. Po 30 minutach owsianka 35g z bananem, płatkami migdałów, 3 suszonymi śliwkami, łyżeczką siemiennia lnianego i mlekiem.

II Śniadanie - szklanka świeżo wyciśniętego soku warzywno-owocowego, kubek kawy z mlekiem i te nieszczęsne rurki z kremem ;-(




Obiad - warzywa gotowane z brązowym ryżem (60g), sos jogurtowo-czosnkowy

Podwieczorek - niebyło miałam w tym czasie zajęcia

Kolacja - 2 kromki chleba żytniego chleba z awokado, szynką i pomidorem + 4 rzodkiewki

W ciągu dnia wypiłam około 2 litrów płynów (wliczam w to również kawę).

Wiem, że niektórzy liczą kawe jako przekąskę. Ja niestety, może dlatego że dopiero jestem na początku mojej przygody, nie wyobrażam sobie dnia bez kawy i muszę ją wypić. I traktuję ją jako dodatek do drugiego śniadania.

To tyle jeśli chodzi o sprawozdanie z wczorajszego dnia. Jutro i w niedzielę pewnie przerwa, bo nie będzie kiedy poćwiczyć.
Zobaczymy jak dalej pójdzie!!!!!!


czwartek, 16 lipca 2015

tata

Wczoraj gdy Żuczek miał swoją drzemkę siadłam na chwilę, żeby dopić zimną kawę. W telewizji leciał właśnie stary odcinek "Na dobre i na złe" (z 2000 roku) pacjentem był pan, u którego zdiagnozowano raka płuc i zamarłam. Nawet nie czułam kiedy łzy zaczeły spływać po polikach i ciężko było mi oderwać się i wrócić do normalnego rytmu dnia.
Do samego końca, nawet jak już leżałam wieczorem w łóżku to ciągle było we mnie to uczucie. Nie potrafię nawet go nazwać, nie jestem najlepsza w pisaniu i w wyrażaniu własnych uczuć, ale napewno był to smutek, żal i ogromna pustka.
Dziś kiedy to piszę mija druga rocznica śmierci mojego tatusia. Nie dowiary jak czas leci. Rok 2013 był dla mnie najwspanialszym i najgorszym rokiem w życiu. Najwspanialszy dlatego, że urodził się Żuczek, na którego tyle czekaliśmy. A najgorszy bo straciłam wspaniałego przyjaciela i najlepszego tatę na świecie, i nawet nie miałam szansy się z nim pożegnać.

Życie wiadomo wróciło do normy. Dzięki Żukowi nie poddałam się i żyłam pełnią życia. Dni zaczeły być normalne, jak przed tym koszmarem. Znów cieszę się z każdego drobiazgu. Wiadomo każdy z nas może na takie sytuacje zaragować inaczej. Ja cieszę się, że udało mi się szybko dojść do siebie i że mam Żuczka i on w jakimś stopniu zapełnił ten smutek w sercu. Prawie każdego dnia łapie się na tym, że ciągle myślę "szkoda, że rodzice nie widzą teraz tego ...", albo "zadzwonie do rodziców".... Jakoś tak mi ciężko przechodzi to przez usta, że taty nie ma.

Czasem jak patrzę na Żuka, to łapię się na tym, że jego wiek będzie mi przypominał o latach bez taty. I żałuję, że Żuczek nie będzie nawet wiedział kim był jego dziadek. Będzie go znał tylko z moich opowieści tego mi najbardziej żal. 
Mam nadzieję i wierzę w to, że gdzieś tam gdzie teraz tato jest patrzy na nas z i widzi jak Żuk rośnie i cieszy się z każdej jego nowej umiejętności i tego jak rozrabia.
kocham.....

piątek, 3 lipca 2015

Zawitało lato

Tak jest przyszło do nas lato . Nie wiem na jak długo, bo u nas pogoda zmienia się z godziny na godzinę, i wyciskamy je jak cytrynę. Bierzemy ile się da z tych ciepłych dni.

Nie łudzę się, że zostanie z nami na dłużej ale celebruję te kilka ciepłych dni, które nam się przytrafiły. Po zimnym maju i czerwcu nareszcie trochę słońca i ciepłego powietrza. Wiem, że i w Polsce ciepłych dni jak na lekarstwo. Ale może to znak, że lato zostanie z nami do późnej jesieni???? Nie jestem optymistką ale pocieszam się myśląc w ten sposób. Poprawia mi to humor :-D.

A co my robimy w te piękne, słoneczne dni. Kiedy temperatura sięga 22stopni i słonko pięknie świeci z nieba:

Spędzamy całe dnie na powietrzu. Przerwę mamy tylko na drzemkę Żuka, która i tak jest dosyć późno (około 2.30) przez to, że jest tak ciepło Żuczkowi nie spieszy się do spania,
 
    Imprezujemy na placu zabaw, spędzamy tam poranki i późne popołudnia,
    Szalejemy na podwórku, gramy w piłkę, porządkujemy naszą przestrzeń, pielimy grzątki, leżymy do góry brzuchami na kocu i liczymy chmury,


    Jemy lody, jogurty, robimy codziennie świeżo wyciskane soki i smoothie,



     Pieczemy domowe ciasta z sezonowymi owocami



    Jemy a nawet można by powiedzieć pożeramy tony truskawek i rzodkiewki. Nareszcie smakują latem są PYCHA!!!!!!!,



    Robimy pikniki na plaży, Żuczek szaleje na piachu dosłownie pływa w nim, bo woda w morzu jest bardzo zimna,

    Co do zimnej wody w morzu to jakoś sobie radzimy i jeździmy regularnie na basen, tam Żuczek może się wymoczyć do woli


    Takie to nasze lato jest zwykłe-niezwykłe. Dla kogoś z boku może być nuuuudne, ale dal nas codzienność jest magiczna i taka nasza w całej okazałości. Nasze radości i smutki. Te żukowe uśmiechy i radość z prostych i zwykłych rzeczy jest czymś najwspanialszym na świecie.
    Mam nadzieję, że Wy również cieszycie się piękną pogodą. U Was lato pewnie zagości na dłużej.

    piątek, 19 czerwca 2015

    Zapach z przeszłości

    Tak mnie dziś natkneło na wspominki. Może dlatego, że teraz dużo myślę o tacie, za miesiąc 2-ga rocznica .... już dwa lata jak go nie ma a ból ciągle taki sam.
    Ale dzisiaj chciałam powspminać troszkę moje dzieciństwo. Myślę, że każdy z nas (mam namyśli tych w moim wieku) ma takie miejsce, do którego lubi wracać pamięcią. Takie miejsce, że kiedy o nim pomyślimy od razu wracają nam wszystkie zapachy, aromaty i smaki.






    Ja mam takie miejsce, którego nie odwiedzałam już od kilkunastu lat, to dom moich dziadków. Dom na głębokiej wsi. Gdzie od najbliższego przystanku do chaty było kilka kilometrów, gdzie wszyscy sąsiedzi to ciotki i wujkowie, a każdy dzieciak był wspólny. Wiecie co mam na myśli, na tym podwórku gdzie się bawiliśmy to jedliśmy obiad. Rodzice nie martwili się czy dziecko biega głodne, bo wiadomo było, że ktoś nakarmił.
    W domu dziadków nie było wody i toalety przez długi czas. Studnia do dziś stoi tam na podwórku i domownicy ją używają. Ale to nikomu nie przeszkadzało.
    Dla mnie to miejsce było magiczne, jak zaczarowana kraina. Każdy kąt na podwórku to było nowe miejsce do odkrycia. A staw za domem wydawał się wtedy tak wielki jak jezioro. Sad był olbrzymi jak las. Wszystkie możliwe drzewa owocowe tam rosły.
    Te zapachy... już takich nie ma...pozostaną ze mną na zawsze. Zapach babcinych pyszności, zapach owoców, dmowych wyrobów. Zapach roślin, drzew, wody, zapach z chlewika i obory :-). I ten najważniejszy zapach poranka na wsi. Nawet nie wiem jak go opisać, jedyny i niepowtarzalny. To była mieszanka świeżego powietrza, zapachów z kuchni, zapachu pierzyny i zapachu wieczorem palonych świec. Zapach nie do odtworzenia w dzisiejszych czasach.

    Dni wtedy wydawały się takie długie i tyle było do zrobienia. Całe dnie spędzało się na podwórku lub w polu. Gdy wstawaliśmy o 8 rano to w kuchni już obiad pyrkał na kuchni. Wielkiej kaflowej, na której podpłomyki były robione każdego dnia. Na śniadanie najczęściej jadło się babciną zalewajkę albo ciepły chleb z gęstą śmietaną i cukrem, no niebo w gębie. A po śniadaniu w długą na dwór, nie było czasu siedzieć w domu. Szło się z babcią do ogródka, albo z dziadkiem na pole. Albo tata zrobił wędkę i pół dnia siedzieliśmy przy stawie łowiąc ryby na chleb. Zbierało się owoce, albo babcia pokazywała jak suszy się owoce na słońcu, albo karmiło się zwierzaki. Poprostu zajęcia nigdy się nie kończyły, nie było czasu na nudę. nawet nie wiadomo kiedy zrobiło się późno. Kolacja to często ognisko na podwórku z pyszną kiełbaską i połową wsi.



    Wspaniałe czasy, wydaje się jakby to było wieki temu, a jednak w pamięci wszystko jest takie żywe, takie wczorajsze. Żałuję, że Żuczek nie będzie miał takich wspomnień. Czasy już nie te, dzieci wiedzą dziś wszystko i żyją z tabletami i komórkami jak z syjamskim bliźniakiem. Nigdy nie zrozumieją o czym my mówimy, nie będą znać tych zapachów i smaków co my.

    Staram się zrobić wszystko by Żuczek był dzieckiem jak najdłużej. Wie, że technika jest nie unikniona i musi się znać na tych wszystkich urządzeniach ale chcę żeby wiedział co to jest zabawa na dworze. Co to znaczy latać po dworzu, taplać się w piachu, skakać po kałużach, jeść truskawki prosto z krzaka. Chcę żeby wiedział jak żyć w zgodzie z naturą i z sąsiadami. Mam nadzieję, że uda mi się przekazać mu choć odrobinę takiego dzieciństwa jakie ja miałam, a on za kilkanaście lat będzie wspominał je z takim sentymentem i radościa jak ja moje.




    PS. Niestety nie mam żadnych zdjęć z rodzinnego domu mojego taty, więc pokazałam parę naszych z naszego podwórka :-).

    sobota, 23 maja 2015

    o jakości

    Dziś będzie trochę o jakości. Czemu taki temat trochę zainspirowana ostatnim wspisem naszej wspaniałej blogowej koleżanki Asi z Green Canoe http://mygreencanoe.blogspot.co.uk/, a trochę własnymi doświadczeniami.

    Tak jak wspomniała Asia trudno dziś o dobrą jakość za w miarę rozsądną cenę. Ja raczej nie przywiązywałam dużej jakości co do zakupowanych ciuchów czy dodatków do domu.
    Jeżeli chodzi o ciuchy to oczywiście te modele i te kroje ubrań, które są ponadczasowe i nie wychodzą z mody, zawsze kupuję dobrej jakości. Mogę zapłacić za nie nawet całkiem sporą sumkę. Nieznaczy to, że idę i kupuję od ręki. niestety tak dobrze nie ma. Oszczędzam, szukam po sieci przecen, wyprzedaży i kiedy znajdę to co przypadnie mi do gustu i jest dobrze wykonane kupuję.

    Jeżeli chodzi o sprzęty do domu czy dodatki to jest różnie. Co do dodatków to do tej chwili kupuję coś co mi osobiście bardzo przypadnie do gustu a cena jest nie za wysoka. Nie stawiam tutaj na wysoką jakość bo wiem jak teraz wszystkie trendy się zmieniają i coś co jest modne w tym m-cu w następnym może okazać się totalną tandetą. Poza tym nie do końca jeszcze wiem jak chcę aby wyglądał mój dom, to po pierwsze. A po drugie mieszka z nami brat mojego męża, który niestety nie szanuje cudzej własności i nie dba o to co nie jest jego.

    Meble do tej pory kupowałam w Ikea i uważam, że są całkiem niezłej jakość. Jednak teraz wiem, że jeżeli będę zmieniać (a już niedługo napewno to nastąpi) to będę kupować prawdziwe drewniane meble, a może uda mi się znależź gdzieś prawdziwe perełki na wyprzedażach. Mój mąż pracuje z drewnem więc pewnie poradzi sobie z renowacją i odświeżeniem.

    Sprzęty AGD i RTV kupuję również lepsze choć do tych drugich cudeńek nie mam szczęścia. Telewizory, ipody, iphony, tablety i inne cuda to moja zmora. Wszystkie, które ja kupię sama psują się bardzo szybko. Cóż taki mój urok, że technologia mnie nie lubi.


    Ale ja dziś chciałam napisać o jakości usług. Wczoraj odwiedził nas hydraulik, który miał za zadanie zrobić:
    1. wymienić grzejnik z mniejszego  na większy w pokoju naszego Żuka,
    2. doprowadzić rury i podłączyć kaloryfer na klatce schodowej.
    I to tyle, naprawdę niewiele pracy. Dodam, że w UK w większości domach budowanych przez Cuncil nie ma podłóg wylewanych cementem. Podłoga to gruba płyta drewniana, którą się ściąga, żeby dostać się do rur.

     Mojemu super hydraulikowi, którego poleca mnustwo osób, zajeło to 7 godzin. Stawka za godzinę 23 funty. Gdy chciałam mu zapłacić powiedział mi, że jeszcze nie wie ile bo musi wszystko policzyć, ja przyjełam już do wiadomości, że rachunek nie będzie mniejszy niż 200 funtów. Co do jego pracy, to oprócz tego, że zajeło mu to tyle czasu, to stelarz, na którym trzyma się kaloryfer jest źle przykręcony. Efektem tego jest to, że kaloryfer odstaje od ściany 7cm.


     Dobrze, że mężuś mój złota rączka i sam to naprawi. Pan specjalista zalał mi pół kuchni, bo nie wiedział jak działa nasz piec i jak podnosi się w nim poziom ciśnienia. I na koniec mój niespełna roczny piec gazowy nie działa. Coś tam wczoraj w nim kręcił i odkręcał i gdy włączyliśmy grzanie, kaloryfery się nagrzewały. Dziś rano gdy myliśmy zęby okazało się, że nie ma ciepłej wody. Piec wogóle nie grzeje. Jest poprostu super :-(((((


    Teraz nie mam pojęcia jak to zrobić. Nie chcę już tego Pana w moim domu, bo o tym modelu pieca nie ma on wogóle pojęcia i boję się, że narobi więcej szkody niż pożytku. Dzwoniliśmy do innego hydraulika ale nie ma czasu, może przyjedzie a może nie. Więc ja pomimo tego, że jest piękna pogoda i mam wolną sobotę (pierwszą od kilku miesięcy) siedzę w domu zamiast iść na plażę z synkiem, bo może przyjedzie.
    Jedynym słowem które odda całą sytuację jest przekleństwo ale przychodzi mi inne na myśl MASAKRA!!!!!!!!


    Napiszę tylko, że polscy fachowcy to skarb!!!! Żałuję, że mieszkam na takim zadupiu i nie mam tu szans znaleźć dobrych polskich specjalistów. Po tym co stało się wczoraj odechciewa mi się jakichkolwiek remontów i zmian w domu. Nie mam siły patrzeć na to jak mnie naciągają i jak partaczą robotę. Wiem, że nie wszyscy są tacy ale po moich doświadczeniach odechciało mi się wszystkiego.

    piątek, 24 kwietnia 2015

    dzień jak codzień

    Rano około 8.00 słysze budzik gdzieś w oddali, daleko ale chcwilka nie to niemożliwe, że to mój... a jednak. Przekręcam się wyłączam to paskudztwo, przekręcam się żeby jeszcze na chwilkę wtulić się w malutkie, cieplutkie ciałko. Odwracam się i wita mnie najpiękniejszy uśmiech na świecie i słowa: "mama kisa" i dostaję buziaka. Świat staje się piękniejszy.
    Chwilkę przytulamy się, śmiejemy, Żuczek jest jeszcze lekko zaspany i taki spokojny. Wiem, że to nie potrwa długo i zaraz obudzi się w nim lew i zacznie dzień z siłą huraganu.




    Wstajemy myjemy buzki i ząbki, ubieramy się i schodzimy na dół. Czas na śniadanko i Mickey mouse clubhouse. Żuk wcina swoje śniadanie, ja mam chwilkę na śniadanie i szybkie przejrzenie co tam w wirtualnym świecie słychać.

    Po śniadanku ubieramy się i idziemy na playgroup. 1,5 godzinny szaleństwa z dzieciakami. Maluchy szaleją a mamy mają chwilę czasu na rozmowy i kubek ciepłej herbaty.
    Po zabawie jest czas na małe zakupy w pobliskim sklepiku, Jak jest ładna pogoda idziemy jeszcze na chwilkę na plac zabaw a potem wracamy do domku.


    Między 12 a 12.30 jesteśmy już w domu. Żuczek biega po ogrodzie a ja w tym czasie przygotowuje lunch. Po lunchu jest jeszcze chwila na Mickey Mouse Clubhouse (Żuczek uwielbia wszystko co dotyczy Myszki Miki - mamy Miki na ubraniach, ręcznikach, ciuchach i oczywiście furę zabawek miki).
    Około 13.30-14 Żuczek odpływa do krainy Morfeusza a ja mam czas dla siebie i na wszystkie obowiązki domowe, których nie udało się zrobić do tej godziny. Najczęściej nastawiam obiad, który wcześniej jest już przygotowany, ogarniam zabawki i co tam jest jeszcze do ogarnięcia.
    Nastawiam wodę i już czekam na kawkę, którą wypije w ciszy przed komputerem lub jedną z ulubionych gazetek. To jest taki czas, który muszę jak najlepiej wykorzystać, wycisnąć jak cytrynę.




    Żuczek śpi zazwyczaj do 16 - 16.30. Budzi się a ja jestem gotowa żeby wyjść do pracy, a mąż właśnie przyszedł do domu. Biegnie szybko wziąć prysznic, a ja powoli budzę Żuka jeżeli sam się jeszcze nie obudził. Mężulo schodzi na dół i przejmuje malucha a ja pędzę do pracy.

    Gdy jestem w pracy staram skupić się na niej w 100 procentach ale gdzieś tam z tyłu głowy cały czas myślę jak tam moje chłopaki, co robią, czy już są po kąpaniu czy kolacja zjedzona...
    Gdy wracam to Żuk czasami jeszcze nie śpi i wtedy wita mnie ten sam piękny uśmiech co rano. Idziemy razem spać. Jeszcze tylko chwila na czytanie bajeczek i wygłupy, a potem razem zasypiamy. Ja chyba czasem wcześniej niż Żuczek.

    Tak wygląda jeden z naszych dni. Nie każdy, niektóre, są lepsze, bywają gorsze. To są nasze dni, najlepsze.....

    środa, 15 kwietnia 2015




    Dziś będzie troszkę o sprzętach agd i o ułatwianiu sobie życia. Wiadomo, że w dzisiejszych czasach co chwile słyszymy o nowościach w tej dziedzinie. Odkurzacze, które same odkurzają, mopy i urządzenia parowe, które myją wszystko do perfekcji bez naszej pomocy, roboty kuchenne, które prawie że za nas zrobią ciasta i inne mieszanki ;-).

    Ja dziś chciałabym napisać o czymś co nie robi wszystkiego za mnie, ale bardzo ułatwiło mi życie, zaoszczędziło dużo czasu i miejsca.
    Zacznę od tego, że mieszkam w takiej części świata gdzie słońca i ciepła jak na lekarstwo. Zima trwa tu 8 miesięcy i nie chodzi mi tu, że mam mróz i śnieg po kolana. Bardziej o to, że jest zimny, mroźny wiatr, pada deszcze prawie codziennie i nigdy nie wiadomo jak bedzie na następny dzień. Ba nawet nie wiadomo jaka będzie pogoda za godzinę.
    A poza nienajlepszą pogodą nie mam za wiele miejsca w domu. Co wiąże się z tym, że brak mi miejsca na rozłożenie suszarki na pranie i czekanie aż ono wyschnie. Ktoś kto mieszka w Anglii wie o czym mówie. Pokoje tu nie są za wielkie, a przedpokoje są wąziutkie. Ma to swoje plusy, bo mieszkanie jest łatwo ogrzać zimą i nie wiąże się to z wielkimi kosztami. Ale coś za coś.

    Dlatego zdecydowałam się na zakup suszarki do prania. Suszarki typu condenser czyli takiej, której nie trzeba podłączać do żadnych rur. Ma ona zamontowany zbiornik na wodę, który opróżnia się po zakończeniu suszenia.

    Suszarkę zakupiłam w zeszłym roku w sierpniu, piszę o niej dopiero teraz bo jak wspomniałam we wcześniejszym poście miałam problem z dodawaniem zdjęć i chciałam ją porządnie przetestować.
    Moja suszarka to Bosch WTY86790GB Heat Pump Condenser Tumble Dryer - model jak na zdjęciu.

    I powiem wam, że to cudeńko odmieniło moje codzienne życie. Nie muszę martwić się gdzie powieszę pranie, nie muszę rozkładać prania na kilka razy, bo nie ma miejsca żeby je powiesić. Po prostu jestem w niebie. Przekładam tylko wyprane pranko do suszarki i wybieram program do suszenia i clik - i mogę iść pić kawkę, a wszystko się suszy samo!!!!!. Po zakończeniu cyklu wylewam tylko wodę i to wszystko.

    Oj jak ja kocham to urządzenie, nie mam nigdzie porozwieszanych prań po kaloryferach ani poustawianych suszarek z praniem po pokojach. Nie dowiary jak takie cuda ułatwiają nam życie :-D

    A dodatkowym jej plusem, którego nie przewidziałam jest to, że działa na Żuczka jak jakaś najlepsza zabawka. Uwielbia kiedy ona działa. może siedzieć przed nią i patrzeć jak ciuchy się susza i jak świecą światełka.

    Obawiałam się o rachunki za prąd, ale nie zwiększyły się one wogóle. Używam suszarki raz lub dwa razy w tygodniu. Od momentu zakupy płaciłam już dwa rachunki za prad i były one praktycznie takie same jak przed zakupem suszarki. 

    Jeżeli ktoś z was rozważa zakup suszarki ja polecam z całego serca. A typ consider już wogóle jest super. Można ją przestawiać i przenosić w razie potrzeby nie musi być podłączona do żadnych rur z wodą czy ściekami super.

    Zdjęcia pochodzą ze strony internetowej www.currys.co.uk 

    niedziela, 12 kwietnia 2015

    Powrót i Teneryfa

    Oh jak mnie długo nie było w blogowym świecie. Oczywiście czytałam moje ulubione blogi ale nie mialam ochoty pisac nic na swoim. Wszystko przez to, że mój laptop odmówił posłuszeństwa i przez dobre pół roku (jak nie dłużej) nie mogłam dodawać zdjęć do postów. Oj jak ja się wkurzałam za każdym razem kiedy siadałam i chciałam dodać nowy wpis. Ile brzydkich słów (wiecie dokładnie jakich ) leciało kiedy zdjęcia nie chciały się ładować. Ile wieczorów siedziałam i czytałam jaka może być przyczyna..... oj szkoda pisać.
    A rozwiązanie jakie proste trzeba było zrobić formatowanie kompa i jest ok. Tak to jest jak sie nie zna na komputerach :-D.



    Pierwszy post po tak długiej przerwie będzie lekki i przyjemny. Wrzucam kilka zdjęć z naszego ostatniego urlopu. We wtorek wróciliśmy z Teneryfy, tam spędziliśmy kilka dni włącznie z Wielkanocą. Było wspaniale, świetne miejsce na wypoczynek z rodziną. Z czystym sumieniem polecam wszystkim którzy chcą spędzić miły urlop z dziećmi.




    Na Teneryfie byliśmy 10 dni. Wszystko rezerwowaliśmy sami przez stronę internetową www.globallatedeals.com. 


    Mogę ją z czystym sumieniem polecić wszystkim, którzy chcieliby odwiedzić tą piękną wyspę.Musze przyznać się, że jak mój mąż powiedział mi gdzie chce spędzić urlop, to nie byłam zachwycona. Nawet jak już mieliśmy wszystko zarezerwowane, to bardziej cieszyłam się z tego, że zrobie zakupy w Ikea przed wylotem (ale o tym innym razem) niż z urlopu. Ale jak już wylądowaliśmy i poczułam to ciepło i słońce na mojej twarzy to od razu było mi lepiej. A jak już dostaliśmy nasze auto i dojechaliśmy do hotelu to byłam wniebowzięta. Naprawdę rezerwowałam hotel w ciemno, widząc tylko zdjęcia na stronie internetowej i obawiałam się , że w rzeczywistości może być zupełnie inaczej. Wszystko było ok, pokój fajny, nie za duży, ale dla naszej trójki ok z małym tarasem z widokiem na ocean. Pokój nie za duży ale łazienka spora, bez problemu poruszaliśmy się w niej we trójkę bez ocierania czy obijania się o siebie. Jedzonko pyszne, dużo atrakcji dla dzieci i trzy baseny - BOSKO!!!

    Na koniec kilka zdjęć








    Jak teraz wklejam te zdjęcia to tak sobie myślę,że w przyszłym roku też się tam wybierzemy :-).