Zakładki

środa, 13 marca 2013

poród

Chyba nadszedł czas aby opisać mój poród. Jestem już 2,5 tygodnia po ale ciągle brak czasu na wszystko a w szczególności żeby siąść do kompa.
A więc zaczeło się w środę 20-02-13 o 20.00. Wróciliśmy z zakupów i mieliśmy iść się kąpać, kiedy wstawałam z krzesła poczułam jak zrobiło mi się mokro. Mąż zobaczył moją minę i spytał czy coś się stało, ja na to, że albo odeszły mi wody albo już nie kontroluje swojego pęcherza ;D. Okazało sie to pierwsze. Zadzwoniłam więc do szpitala i kazali nam przyjechać. Nim pojechaliśmy wziełam jeszcze szybki prysznic, dopakowałam torbę i ruszyliśmy. Dobrze że był wieczór to na trasie nie było ruchu, do szpitala mamy 40 mil i droga aktualnie jest w remoncie, i dojechaliśmy w miarę szybko.
W szpitalu dostałam swój pokój i podłączono mnie do KTG ale nie było regularnych skurczy. Przyszli lekarze i zaproponowali mi dwie opcje: zostać w szpitalu lub wrócić do domu i jak zaczną się regularne skurcze przyjechać. Zdecydowałam się zostać, bo remont na trasie do szpitala powoduje duże korki i poza tym ten dystans 40 mil. Mąż spedził noc w samochodzie, a na następny dzień jechał po moich rodziców 300 mil. Baliśmy się żeby poród nie zaczął się kiedy mój mąż będzie w trasie ale synuś postanowił inaczej.
Całą noc miałam lekkie skurcze i sączyły się ze mnie wody, dostałam tabletki pzeciw bólowe i przetrwała noc. Na następny dzień około godziny 12 zaczełam czuć silniejsze skurcze dostałam zastrzyk i tabletkę, która miała przyspieszyć rozwarcie, bo bóle były dosyć silne ale rozwarcie tylko na 1 cm. O 13 poszłam wziąć gorącą kąpiel. Lerzałam sobie w gorącej wodzie i było mi tak dobrze :D. Jak wyszłam to wypadł mi czop. Ubrałam się i jak doszłam do siebie do pokoju to zaczeło się. Bóle tak silne, że odrazu powaliły mnie na łóżko, wezwałam położną i ona zdecydowała o przeniesieniu mnie na porodówkę.
 A na porodówce czekało już na mnie łóżko i panie położne. Zbadano mi rozwarcie (było tylko 4 cm) i zdecydowano o podłączeniu kroplówki, która ma przyspieszyć rozwarcie. Skurcze były już mega, dostałam gaz-rozweselacz, który przez chwile pomagał a potem morfinę, po której odleciałam. Zdążyłam tylko wysłać sms do męża, żeby się pospieszył bo chyba się zaczyna na poważnie. I tak było do 20.00.
O 20.00 postanowiono dać mi znieczulenie zewnątrz oponowe. Dobrze, że mój mąż już był ze mną i wspierał mnie gdy wkuwano mi igłę w kręgosłup. Całą noc spędziłam z mężem, kroplówkami i nad ranem miałam tylko 8 cm. zdecydowano o jeszcze 1 kroplówce i jak po niej nic nie będzie się działo to cesarka. Byłam już taka zmęczona, że nawet nie chciało mi się dyskutować z lekarzami. O 12.30 zbadano mnie i miałam 9 cm, przyszed lekarz żeby stwierdzić czy jestem gotowa do porodu ale stwierdził, że synalek mój nie wyjdzie i żeby dać mi jeszcze jedną kroplówę. Wtedy już nie wytrzymałam i zaczełam płakać i prosić o cesarkę bo to już tak długo i nic. Więc lekarz zadecydował, że nie czekamy dłużej i przygotowujemy się do cesarki.
Około 13.20 byłam już na sali opeacyjnej  razem z mężem, który cały czas mnie wspierał i trzymał za rękę. Jeszcze poproszono mnie, żebym próbowała przeć ale nic z tego i mnie pokrojono.
I o 14.39 usłyszałam płacz, najwspanialszy dźwięk na świecie, odrazu wszystko przeszło i ból i zmęczenie. Nie będę pisać jak się czułam w czasie cesarki, żeby nie zrażać innych. Po 24 godzinach, od kiedy przewieziono mnie na porodówkę, pojawił się nasz cud, został zbadany, umyty i oddany mojemu mężowi. Pierwsze wrażenie jak go zobaczyłam-ile on ma włosów!!!!!!!
Mąż  był przeszczęśliwy, dano mi synka do pocałowania i przytulenia. Był taki cieplutki i malutki poprostu najwspanialszy.
Później opisze resztę idę karmić. Trochę wszystko chaotycznie opisane ale wspomnienia wróciły i tyle by się chciało opisać....

2 komentarze: